niedziela, 24 marca 2013

Jednym słowem... wiocha!

Powinno być tutaj tylko o Legii, ale że mecz odbył się w Warszawie, wstąpiło w nim kilku Legionistów (byłych i obecnych), bilety dostałem za darmo (bo kto zapłaciłby za taki 'spektakl') podzielę się krótką refleksją na temat piątkowego meczy 'o wszystko' (jak zwykle), w którym Ukraina skopała tyłki naszych reprezentantów.

Stadion Narodowy to taki dziwny obiekt, wybudowany za ogrooooooomne pieniądze, na którym wszystko jest jakoś nie tak. Nie ma murawy, a jak już jest to mocno z nią nie halo, dach można zamykać tylko w wyjątkowych okolicznościach przyrody (niekoniecznie akurat tych, które do tego zamykania dachu wydawałyby się najbardziej pożądane), toalety przewidziane na 10% wypełnienia całego stadionu a herbata skończyła się już w pierwszej połowie.

Do tego kuriozum bardzo mocno chcieli dopasować się poziomem gry nasi dzielni reprezentanci. I w sumie im się udało. Już w pierwszej akcji, z tylko sobie wiadomych powodów dali spokojnie strzelać Ukraińcom i było już 1:0, potem nie spuszczali z tonu i co strzał to bramka. A że strzałów w pierwszej połowie było zaledwie 3 to i bramki po 45 minutach Ukraina zdobyła tylko 3. Woli walki nie stwierdzono w naszej drużynie narodowej, umiejętności szybkich, krótkich podań również, pomyślunku i pomysłu na sforsowanie obrony rywali również. To wszystko za to miała ekipa przyjezdna i dlatego na koniec na tablicy widniał wynik 3:1.

Reprezentacja od dawna już mnie ni ziębi, ni grzeje a po tym spotkaniu to już bardziej ziębi (jak to jest, że pod zamkniętym dachem na narodowym jest o wiele zimniej niż bez dachu na Ł3?). Niby mamy lepszych grajków (indywidualnie na papierze przynajmniej) niż kiedykolwiek wcześniej a potrafią w tyłek przyjąć w bardziej spektakularny sposób niż w ciągu ostatnich 20 lat? Bo jak inaczej nazwać ten wręcz nieprawdopodobnie debilny początek spotkania (chociaż dalej nie było lepiej)?




Żeby nie rozpisywać się, bo nie ma o czym w krótkich żołnierskich słowach o piątkowych bohaterach:
Boruc. Nie wiadomo, jakby zagrał, gdyby miał przed sobą obrońców. W drugiej połowie coś tam wyjął, ale przy bramkach z pierwszej szans raczej nie miał. Twardy musi być chłop żeby się grą w tej reprezentacji nie załamał.
Boenisch. Drewniaka takiego na żywo chyba nie widziałem nigdy. Bramki rozdawała przeciwnikom jak solenizant drinki gościom a żeby dośrodkować potrzebuje tyle czasu (spojrzeć przed siebie, spojrzeć na piłkę, spojrzeć gdzie chciałby kopnąć, spojrzeć na piłkę, spojrzeć na nogę, dobra można się zbierać do dośrodkowania...), że spokojnie można skoczyć na piwko i nic się nie straci.
Glik. Szczerze, nie widziałem człowieka. Może tylko przy stałych fragmentach wędrował w pole karne rywala. Człowiek, który zatrzymał Anglie. Phi!
Wasyl. Niestety, w takich formie trzymaj się chłopaku jak najdalej od Legii. Żeś charakterny, że szacun z dzielni Ci się należy to fakt, ale brak gry w klubie bije od Ciebie na kilometr.
Piszczek. W obronie raczej on nie gra. W ofensywie niby bramkę strzelił, ale więcej gadał z Błaszczykowskim i innymi asami niż grał. Toż trzeba było do pubu pójść a nie na mecz....
Rybus. Pobiegał sobie. Nic więcej.
Kosa. Pokazał tyłek. Chciał kilka razy pograć jak w Legii. Niestety, z rezultatem bardziej znanym z rundy wiosennej niż jesiennej.
Majewski. Z tylko sobie wiadomych powodów Fornalik trzymał go na boisku tak długo. Kreatywności to raczej w sobie nie ma (nie wiem, może z San Marino chce wszystkich zaskoczyć) i nie wiem co to dalej będzie z tym naszym rozegraniem, bo kandydatów do roli ofensywnego pomocnika nadal brak.
Obraniak. W zasadzie nie grał w ogóle. Podreptał, pomachał łapkami. A jak spierdzielił któreś z kolei zagranie to już mu wszyscy przestali podawać. I słusznie.
Krychowiak. No ten jeszcze jakoś wyglądał. Nie było tragedii. Ale też na tle ogólnej beznadziei nie było to trudne.
Łukasik. Błąd przy drugiej bramie. Bez fajerwerków. Solidnie w sumie mimo wszystko. Jeszcze dużo roboty ale to nadal materiał na dobrego (bardzo dobrego) piłkarza.
Błaszczykowski. Szarpał, kombinował i ambitnie szedł często na 4 nawet rywali. Bez efektu i sensu zupełnie.
Lewy. Dla mnie w reprezentacji 'człowiek porażka'. Bez bramki od niepamiętnych czasów, na siłę wystawiany, mimo że widać kompletny brak zaangażowania, częściej się przewraca niż w ogóle próbuje strzelać. Jeśli kogoś irytuje zachowanie Ljoboi w Legii niech sobie zobaczy co w reprezentacji robi pan Robert...)
Teodorczyk. No wszedł. Uczesany był ładnie. W telewizji wypadł pewnie lepiej niż Kosecki...




No, to teraz tylko dzielnie zremisować z San Marino i duch w narodzie odżyje!

Ostatnie zdanko jeszcze na temat dopingu... 55 000 ludzi, drużyna narodowa a atmosfera... słabiutko. Na Ł3 nawet przy tych marniutkich 20 000 jest głośniej. I to żenujące 'my chcemy gola...' przy wyniku 1:3. Zabrakło na koniec nieśmiertelnego 'nic się nie stało'. A dlaczego nie 'Polska grać, k*rwa mać!'. Dalej głaskać tych bobków po siurkach to dalej będą grać jak słodkie przedszkolaki.

Tyle na dzisiaj. Chociaż i tak za dużo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz